Sprzęt stomatologiczny
Typografia
  • Najmniejsza Mała Średnia Większa Największa
  • Obecna Helvetica Segoe Georgia Times

Wywiad z lek. dent. Małgorzatą Stępniak-Kirilow, właścicielką Kirilov Dental Clinic w Zielonej Górze.

Piotr Szymański: Czy przerwaliście Państwo przyjmowanie pacjentów w połowie marca?

Małgorzata Kirilow: Tak, oczywiście. W połowie marca nastąpiła przerwa w funkcjonowaniu gabinetu. Przyjmowaliśmy tylko pacjentów bólowych. Odroczyliśmy wszystkie planowane zabiegi. Nasze rejestratorki pracowały w domu i zapisywały tylko „naszych” pacjentów, którzy nie mogli czekać na wizytę do „lepszych czasów”.

Piotr Szymański: Jednak szukaliście Państwo rozwiązania, aby jak najszybciej wrócić do w miarę normalnej pracy?

Małgorzata Kirilow: Dość szybko zorientowaliśmy się, że epidemia prędko się nie skończy. Widząc w telewizji szczelnie ubranych lekarzy przyjmujących pacjentów, wiedzieliśmy, że nie chcemy pracować w taki sposób. Szukaliśmy więc rozwiązania, aby niezwłocznie wrócić do pracy i przyjmować pacjentów bezpiecznie dla nich i dla nas. Z drugiej strony chcieliśmy mieć swobodę ruchów, którą mieliśmy zanim wybuchła epidemia.

Nie ma możliwości przyjmowania pacjentów w szczelnie zakrytym ciele, z kilkoma parami rękawiczek na dłoniach i kilkoma maseczkami na twarzy, nie wspominając o fartuchach, czepkach, itp. Oczywiście, gdy przyjmuję pacjentów bólowych ta swoboda ruchów nie jest dużym problemem, ale nie wierzę, że ktoś może w taki sposób przeprowadzić skuteczną implantację czy leczenie endodontyczne pod mikroskopem. To samo dotyczy chociażby szlifowania zębów pod licówki.

Jeśli są lekarze, którzy mówią, że tak pracują, to ja im po prostu nie wierzę. Próbowałam tak pracować – nie da się.

Chciałam więc zorganizować pracę gabinetu tak, aby jeden pacjent dla drugiego nie był zagrożeniem, a z drugiej strony zależało mi, żeby lekarze pracowali komfortowo i w bezpiecznych warunkach.

Piotr Szymański: Rozpoczęło się poszukiwanie złotego środka?

Małgorzata Kirilow: Tak, najlepiej byłoby znaleźć urządzenie, które w kilka minut wyssie z całego pomieszczenia wirusy, bakterie i grzyby, i będzie przy tym bezpieczne dla ludzi.

Najpierw do głowy wpadło mi ozonowanie, ale nie mogłam uwierzyć, aby małe urządzenie o wielkości 50 na 50 cm było w stanie wyjałowić mój gabinet. Zaczęłam czytać o dezynfekcji powietrza i natknęłam się na tak zwane zamgławiacze, czyli fumigatory. Proces fumigacji polega na zamgławianiu gabinetu gazem, w tym przypadku nadtlenkiem wodoru. Niestety nadtlenek wodoru można stosować raz, góra dwa razy dziennie, a po takim procesie, trzeba zrobić dwie, trzy godziny przerwy. Zupełnie mnie to nie urządzało. Szukałam innych rozwiązań, zaczęłam czytać o dekontaminatorach powietrza. Poświęciłam na to 3 dni. Obecnie na rynku jest wysyp różnych propozycji, jednak naprawdę trzeba się im przyjrzeć. Niektóre urządzenia są większe, inne mniejsze. Ja osobiście nie wierzę, że małe urządzenie stojące w kącie, które ma niecały metr wysokości i kilkanaście cm szerokości jest w stanie skutecznie i szybko zdezynfekować całe pomieszczenie. 

W końcu znalazłam w Internecie firmę, która miała urządzenie idealnie pasujące do mojego gabinetu. Zadzwoniłam. Początkowo cena zrobiła na mnie duże wrażenie. Okazało się, że jeden dekontaminator kosztuje 75 tysięcy zł!

Piotr Szymański: Cena rzeczywiście jest bardzo wysoka, porównywalna z ceną zakupu dobrej klasy unitu.

Małgorzata Kirilow: Właśnie, 75 tys. zł za jedno urządzenie, a my mamy cztery gabinety, koszt zakupu wynosił więc ponad 250 000 zł. Jednak po namyśle zdecydowaliśmy z mężem, z którym prowadzę klinikę, aby zainwestować. Przekonało nas to, że dekontaminatory mają możliwość oczyszczania powietrza w tempie 1000 m3. Wykorzystują efekt wirowania powietrza. Powietrze przechodzące przez elektrycznie naładowaną płytkę odbija się od niej i jest jonizowane. Zachodzi tak zwany efekt plazmy. Urządzenie wciąga zakażone powietrze od dołu, a górą wypuszcza je oczyszczone, zjonizowane. Pomyślałam sobie, że skoro to urządzenie ma przepustowość 1000 m3 na godzinę, to nasz gabinet, mający 50 m3, zostanie zdezynfekowany w ciągu kilku minut! Poza tym urządzenia te zostały zamontowane na suficie, bezpośrednio nad głowami pacjentów, a więc dokładnie tam gdzie unosi się spray, wydostający się z ust każdego pacjenta. Ten spray wciągany jest od razu do dekontaminatora. Naturalnie cały czas używamy przyłbic, maseczek i czepków. Asystentki bardzo dokładnie sterylizują wszelkie powierzchnie, przemywają miejsca, których mógł dotknąć pacjent. Zasady higieny są zachowane takie jak były dotychczas, natomiast dodatkowo cały czas włączony jest dekontaminator.

Takie urządzenia są stosowane na wszystkich salach przeszczepowych, tam gdzie wykonywane są duże operacje. Dowiedziałam się również, że urządzenia, które kupiliśmy były używane także w Wuhan, w szpitalu, gdzie leczono pacjentów chorych na COVID-19. Oczywiście były to dużo większe urządzenia, niż te które zamontowaliśmy w naszym gabinecie, działające jednak na tej samej zasadzie.

Piotr Szymański: Dlaczego zdecydowała się Pani na tak duże urządzenie, czy nie wystarczyłoby mniejsze i tańsze?

Małgorzata Kirilow: Powiem tak… jeśli mamy do przewiezienia 20. pasażerów, możemy to zrobić albo samochodem osobowym, albo autobusem. Samochodem osobowym będziemy jeździć dłużej, autobusem zrobimy to od razu, jednym kursem. Mniej więcej taka idea przyświecała mi przy podejmowaniu decyzji o zakupie dużego urządzenia. Chciałam, aby szybko i skutecznie zdezynfekować pomieszczenia gabinetów. Nie mam czasu na to, aby kilkakrotnie dłużej działały mniejsze urządzenia. Wolę szybko i skutecznie, ale dużym gabarytem. Oszczędzam w ten sposób czas i pieniądze. Dosyć łatwo to policzyć. Jeśli gabinet jest wyłączony przez dwie czy trzy godziny w ciągu doby na dezynfekcję, to w tym czasie ja nie mogę przyjąć kolejnych pacjentów. Obliczyliśmy i okazało się, że zakup droższego, ale szybszego urządzenia będzie dla nas z finansowego punktu widzenia bardziej opłacalny.

Zastanawialiśmy się oczywiście, czy warto tak duże pieniądze zainwestować tylko po to, aby zabezpieczyć się przed pacjentami potencjalnie zarażonymi koronawirusem. Przecież wirus ten wcześniej czy później przestanie nam zagrażać. Zdaliśmy sobie sprawę, że w przyszłości, kiedy już skończy się epidemia, to urządzenia te będą wciąż nam dobrze służyć. Bądź co bądź do gabinetu przychodzą pacjenci z różnymi dolegliwościami, z różnymi chorobami, z różnymi zakażeniami. Wielokrotnie przecież otwieramy zęby zgorzelinowe, to jest źródło bakterii i wirusów. Tak naprawdę myślę, że już dawno powinniśmy kupić podobne urządzenie. Dziś, gdy wchodzę do gabinetu, to czuję, że powietrze jest zupełnie inne, lepsze. A to wpływa bezpośrednio na moje zdrowie, ponieważ ja pracuję w tym gabinecie przez kilka czy kilkanaście godzin dziennie.

Piotr Szymański: Czy robiliście Państwo badania potwierdzające, że w gabinecie rzeczywiście jest bezpieczniej od strony epidemiologicznej?

Małgorzata Kirilow: Dokładnych badań nie robiliśmy. Sprawdzaliśmy natomiast, jak zmienia się jakość powietrza po uruchomieniu plazmatora. Zaprosiliśmy firmę przeprowadzającą specjalne testy, która sprawdziła nam zmianę jakości powietrza w gabinecie, po włączeniu urządzenia. Obserwowaliśmy, jak w danym pomieszczeniu zachowują się cząstki, wytworzone specjalnie na potrzeby testu, przed i po włączeniu plazmatora. Po jego uruchomieniu cząstki natychmiast znikały, zakładam więc, że spray z jamy ustnej pacjenta, dokładnie tak jak te testowe cząstki, też jest pochłaniany przez to urządzenie.

Piotr Szymański: Jak reagują pacjenci na zainstalowany plazmator?

Małgorzata Kirilow: Urządzenie to wygląda jak UFO. Dzięki niemu gabinet wygląda kosmicznie. To zdecydowanie podnosi prestiż. Pacjenci widzą, że skoro dbamy o ich zdrowie, instalując dodatkowe urządzenia, które widać, to zapewne inwestujemy również w sprzęt, który dla nich jest nie mniej istotny. Jest to wątek psychologiczny – skoro troszczymy się o jakość i czystość powietrza w gabinecie, to prawdopodobnie równie dobrze zatroszczymy się o ich zęby. Pacjenci nie są w stanie rozróżnić, czy pracujemy na dobrej jakości materiałach, na dobrym sprzęcie, czy raczej kupujemy najtańsze materiały i urządzenia. Natomiast, gdy widzą w gabinecie duży plazmator, to mają prawo sądzić, że również inne urządzenia w naszej klinice są na podobnym poziomie. Jest to prawda. Mój mąż jest miłośnikiem nowinek technologicznych, dlatego mogę śmiało powiedzieć, że mamy jeden z lepiej wyposażonych gabinetów w Lubuskiem.

Piotr Szymański: Jak plazmator wpłynął na waszą codzienną pracę?

Małgorzata Kirilow: Pracujemy normalnie, tak jak przed pandemią. Jesteśmy trochę szczelniej ubrani, ale bez przesady. Zakładamy jeden dodatkowy fartuch, pracujemy natomiast w normalnej przyłbicy, w normalnych maseczkach bez żadnych dodatkowych filtrów, w tym zakresie naprawdę niewiele się zmieniło.

Każdemu pacjentowi, który wchodzi do gabinetu robimy immunochromatograficzny test na koronawirusa do szybkiego oznaczenia przeciwciał IgG/IgM, mierzymy mu temperaturę i wypełnia on oświadczenie – wywiad epidemiologiczny. W zasadzie wywiad ten rejestratorka przeprowadza już podczas telefonicznego ustalania terminu wizyty. Jednocześnie mamy też świadomość, że w naszym rejonie zachorowalność na COVID-19 jest mała. Każdy gabinet, w zależności od usytuowania i rodzaju przyjmowanych pacjentów, powinien stworzyć swoje procedury postępowania. My troszkę inaczej patrzymy na zagrożenie, bo nie jest ono, aż tak duże jak na Mazowszu czy na Śląsku. Ponadto pacjenci są już dobrze wyedukowani. W środkach masowego przekazu słyszą, co należy robić i w jaki sposób postępować.

Piotr Szymański: Jak wygląda procedura przygotowania gabinetu?

Małgorzata Kirilow: Po wyjściu pacjenta z gabinetu, asystentka przeciera dezynfektantem wszystkie powierzchnie, włączamy wtedy nasz plazmator na najwyższe obroty, podczas wizyty pracuje on na specjalnym „cichym” programie, i już po pięciu minutach do gabinetu może wejść bezpiecznie kolejny pacjent. W porównaniu do klasycznych procedur pandemicznych, w których zalecana przerwa pomiędzy pacjentami wynosi 30 do 60 minut, „oszczędzamy” w ciągu jednego dnia pracy kilka godzin. To jest zysk, który mamy z powodu zainstalowania dużych urządzeń. Możemy przyjąć więcej pacjentów. O to naprawdę nam chodziło. Chcieliśmy normalnie pracować.

Piotr Szymański: Dziękuję za rozmowę.


Piotr SzymańskiAutor: mgr inż Piotr Szymański

Absolwent Politechniki Warszawskiej. Dziennikarz. Redaktor naczelny magazynu Nowy Gabinet Stomatologiczny.


Artykuł opublikowany w numerze 4/2020 magazynu Nowy Gabinet Stomatologiczny. Zobacz pełny spis treści.

KSIĘGARNIA STOMATOLOGICZNA

ZGODY KSIĄŻKA min

2020 2264 cattani banner 01 350x100

 

EWA MAZUR PAWŁOWSKA